Tydzień 9

Jinghong - Menghan - Jinghong - Simao - Kang Ping

Dzień 57: niedziela, 28 grudnia 2003

Rano budzi nas muzyka, znak rozpoznawczy przejeżdżającej codziennie śmieciarki. Postanawiamy rozejrzeć się po okolicy. Udajemy się na drugi brzeg przepływającej przez miasto rzeki Mekong. W przydrożnej pasiece kupujemy butelkę miodu. Gdy popijamy go podczas krótkiego postoju, podchodzi do nas starszy Chińczyk, członek zamieszkującej południowy Yunnan mniejszości Dajów, słynącej ze swej gościnności. Stary Daj zaprasza nas do chaty, zbudowanej na bambusowych palach pośród drzew kauczukowca. Wieki temu była to zabudowa typowa dla Dalekiego Wschodu, dziś jest unikatem. Mniej unikatowy jest już portret Mao Zedong'a zdobiący ścianę sypialni. Uśmiechnięty gospodarz częstuje nas wrzątkiem z miodem.

Dzień 58: poniedziałek, 29 grudnia 2003

Azjatycka kuchnia mści się na Piotrze, wiec zmuszeni jesteśmy odłożyć planowaną na dziś wycieczkę rowerową. Udajemy się nad Mekong i puszczając kaczki obserwujemy codzienne życie Chińczyków, którzy piorą, zbierają rzeczne rośliny, nawadniają pola albo łowią siecią ryby. W drodze powrotnej zaczepia nas pewien lekarz, który chce podszkolić angielski. Zapytany o religię odpowiada, że wierzy w Marksa! Wieczorem w hotelu poznajemy Niemca, Kurta. Bardzo oryginalny wygląd to tylko część jego ciekawej osobowości. Od 35 lat podróżuje każdej zimy, zwiedził 140 krajów. Latem zarabia w Bawarii na podróże. Wieczorem we trójkę idziemy do centrum, obserwując nocny targ, wieczorne tańce i nalot policji na nielegalnych sprzedawców i masażystów.

Dzień 59: wtorek, 30 grudnia 2003

Za niewielką opłatą wypożyczamy dwa rowery, które choć nie są wyczynowe, to całkiem nieźle radzą sobie na dość krętej drodze w dół rzeki Mekong. Po kilkudziesięciu minutach jazdy stromym brzegiem znajdujemy małą plażę i grzejemy się w słońcu. Widok kąpiących się ludzi sprawia, że my też wchodzimy do rzeki, na dzień przed Sylwestrem. Po powrocie wieczór spędzamy z Kurtem. Opowiada jak został okradziony przez policjantów w Ameryce Południowej, jak rodziny biły się w Sudanie o to, której przypadnie zaszczyt goszczenia obcokrajowca, jak uzależnił się od opium w Laosie i radził sobie z kryzysem i jak wędrował pieszo 16 miesięcy przez Afrykę, kilka razy chorując na malarię. Kładziemy się spać myśląc o różnych podejściach do podróżowania...

Dzień 60: środa, 31 grudnia 2003

W Chinach nie przywiązuje się większej wagi do 31 grudnia. Tu kalendarzowy Nowy Rok niewielkie ma znaczenie, poza urzędowym, a hucznie obchodzony tradycyjny Nowy Rok związany jest z fazami księżyca i w tym roku przypada na drugą połowę stycznia. Bez względu na to umawiamy się z Kurtem na wieczorne świętowanie. Całą trójką żegnamy europejski stary rok, choć ulice miasta nie zwiastują niczego nadzwyczajnego. Słyszymy jedną petardę, bez pewności, że była wystrzelona z tej okazji. Północ zastaje nas w knajpie "U Sary", która przyrządza świetnego hamburgera.

Dzień 61: czwartek, 1 stycznia 2004

Nie spodziewamy się wiele po dzisiejszym dniu, jak większość Polaków zresztą. Poświęcamy go na odpoczynek, zanim ruszymy jutro dalej. Na dotarcie do przejścia granicznego z Wietnamem będziemy mieć 15 dni, aż do wygaśnięcia naszej chińskiej wizy.

Dzień 62: piątek, 2 stycznia 2004

Ruszamy do banku wymienić walutę i zrobić małe zakupy przed jazda autostopem w stronę granicy z Wietnamem. Najważniejszym zakupem jest zeszyt z czystymi kartkami, w którym dosłownie rysujemy nazwy miejscowości. Nasz kumpel Kurt odprowadza nas na drogę wylotową z miasta. Pierwsze auto, mały busik, łapiemy po 20 minutach. Podwozi nas ponad 120 km, do Simao, docieramy tam, gdy zaczyna zmierzchać. Szukając noclegu spotykamy dwóch młodych Chińczyków. Jeden z nich proponuje nam nocleg u siebie w knajpce.

Dzień 63: sobota, 3 stycznia 2004

Rano okazuje się, że nocowaliśmy w parku wodnym. Młodzi Chińczycy oprowadzają nas i proponują rozrywkę, zjazd na linie między zboczami góry i jazdę rowerem po linie. Oczywiście korzystamy. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszamy na drogę łapać samochody. Dziś znów nie czekamy więcej niż 20 min. Kolejny mały busik. Droga kręta, 90 km między górami, w połowie drogi problem z hamulcami, które przegrzały się od takiej jazdy. Pomagamy kierowcy, za co on zaprasza nas na obfity obiad i piwo. Dojeżdżamy do wsi Kang Ping, tu znajdujemy wspaniałe miejsce na camping nad rzeką. W nocy budzą nas mimochodem rybacy, ale nie zwracają na nas uwagi.

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień