Tydzień 6

Yichang - Rejs po rzece Jangcy - Miasto Duchów - Leshan - Emei

Dzień 36: niedziela, 7 grudnia 2003

Dostać się do pociągu to jak zwykle istna sztuka. Pasażerowie na peron wpuszczani są kilka minut przed wjazdem pociągu i ustawiani w rzędach, co w ogóle nie zdaje egzaminu. Pociągiem pokonujemy 600 km i do Yichang dojeżdżamy koło 10:00. Widać i czuć radykalną zmianę klimatu. Mandarynki na drzewach, więcej zieleni i upragnionego słońca! Kupujemy bilet na rejs turystyczny, startujący następnego dnia rano i ruszamy z kamerą w wąskie uliczki Yichang pełne malutkich sklepików i knajpek, istny labirynt. Kupujemy kiełbasę, ryby i inne zapasy na rejs. Kiełbasę próbujemy wieczorem, smakuje jak smar samochodowy. Za to suszona ryba palce lizać.

Dzień 37: poniedziałek, 8 grudnia 2003

Na statku mnóstwo turystów, Chińczycy paradują ubrani w garnitury z odznaką statku. Obsługa to głównie młode dziewczyny. Przewodnik bardzo się przejmuje swoją rolą, biega z megafonem i klepie nam po angielsku wykute na pamięć informacje. Pokonujemy jedną ogromną tamę, potem jeszcze większą, pięciostopniową. Znajdujemy miejsce na rufie, na górnym pokładzie, z którego roztacza się niesamowity widok i, co najważniejsze, nie ma turystów i przewodnika. W knajpce zostajemy zaatakowani ofertą kupna karnetu na niewyczerpaną ilość herbaty i orzeszków w czasie całego rejsu. Wieczorem znów tam idziemy, kupujemy piwo i gramy w szachy do późna.

Dzień 38: wtorek, 9 grudnia 2003

Stoimy w małej zatoczce, otoczonej zboczami, na których rosną sady mandarynkowe. Piotr wychodzi na ląd i wraca po godzinie z ciastkami, piwem i workiem mandarynek wytargowanym na ulicznym straganie, 3 dolary za wszystko. Odpływamy zgodnie z planem. Na obu brzegach rozpościerają się wysokie góry, wznoszące się na kilkaset metrów. Co jakiś czas niemal pionowe klify. Na rzece mnóstwo innych statków, głównie barek towarowych. Dopływamy do małego miasteczka, wygląda jak po wojnie, mnóstwo zniszczonych budynków. Dochodzimy do targu mięsnego na głównej ulicy. Tonie w błocie, wokół krew, brud i smród, obok szkoła i biegające dzieci, patrzące na dopiero co zarżnięta świnię. Wieczorem na statku zostajemy zaproszeni na imprezę karaoke, jedną z ulubionych rozrywek Chińczyków. Ciężko o coś bardziej żenującego, wychodzimy po pół godzinie.

Dzień 39: środa, 10 grudnia 2003

Brzeg nie jest już tak stromy, gdzieniegdzie sady mandarynkowe. Dopływamy do miejsca zwanego Miastem Duchów. Istotnie tak wygląda, totalnie zniszczone, wygląda na opuszczone, jednak po zejściu na ląd napotykamy mieszkających tam ludzi. Głównie w podeszłym wieku. Żyją tu w tragicznych warunkach. Powodem wyludnienia jest budowa tamy wodnej na Jangcy. Spowoduje ona zalanie wielkich obszarów wokół rzeki, wysiedlenie prawie półtora miliona ludzi i zmieni krajobraz Jangcy nieodwracalnie. Mamy więc szczęście podziwiać te piękne krajobrazy przed ich całkowitym zniszczeniem. Miasto Duchów opuszczamy po południu, i płyniemy pełną parą do Chongqing.

Dzień 40: czwartek, 11 grudnia 2003

Koniec rejsu o świcie. Budzi nas stewardessa i mówi, że musimy opuścić kabinę, bo oni sprzątają. Nie w głowie nam schodzić na ląd o 6:00 rano, dziewczyna oczarowana naszym polskim urokiem pozwala nam pospać do 9:00. W Chongqing udajemy się prosto do PSB, czyli departamentu policji, gdzie chcemy przedłużyć naszą wizę. Tam dowiadujemy się, że zabierze to tydzień, szybko decydujemy się więc jechać do kolejnego miasta, Leshan i tam to załatwić. Czasu niewiele, bo wiza kończy się za 4 dni.

Dzień 41: piątek, 12 grudnia 2003

W tutejszym PSB miła niespodzianka: w dziesięć minut wizy zostają przedłużone o kolejny miesiąc. Do hotelu wracamy rikszą, czego wcześniej nie próbowaliśmy. Rikszarz nieźle się zmęczył, razem ważymy ponad 160 kilogramów. Po opłaceniu hotelu ruszamy zobaczyć największy na świecie pomnik Buddy. Ma ponad 71 metrów wysokości, wykuty w zboczu góry tuż przy samej rzece. W przewodniku czytamy, ze wykuwano go 90 lat. Opłata za zobaczenie 40 Y, ale można jej uniknąć, dostając się na jedną z wysp na rzece. Dojeżdżamy autobusem do miejsca, skąd kursuje mały prom rzeczny na ową wyspę. Opłata 1 Y, widok oszałamiający. W mieście na jednym z placów spotykamy trzy grupy tańczących ludzi, głównie kobiet. Coś w rodzaju naszego aerobiku, w samym środku miasta. Jazda rikszą tak nam się spodobała, ze bierzemy kolejną w drodze powrotnej.

Dzień 42: sobota, 13 grudnia 2003

Rano łapiemy minibusa do Emei, a tam pociąg do Kunming, jadący 16 godzin. W pociągu nasze miejscówki zajmuje grupa Mongołów, z którymi nawet policja nie może sobie poradzić, więc znów przenosimy się do wagonu restauracyjnego, najlepsze i najbezpieczniejsze miejsce w pociągu. Nie ma tłoku i ciężko tam ukraść plecak. Trasa wiedzie przez góry, tuż nad korytem rzeki. Co chwilkę wjeżdżamy do tunelu lub przejeżdżamy most. Tuż przed zaśnięciem bierzemy pierwszą tabletkę "Lariamu", leku przeciwmalarycznego.

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień