Tydzień 26

Dallas - Flower Mound - Houston - Mexico City - Oaxaca

Dzień 176: niedziela, 25 kwietnia 2004

Dziś nasi gospodarze zabierają nas do "down town" czyli centrum Dallas. W niedzielę świeci ono pustkami, gdyż są tu same biurowce. Odwiedzamy park z pomnikiem kowbojów pędzących bydło. Rzeźba składa się z kilku kowbojów oraz kilkunastu krów rozstawionych wzdłuż parku. Oglądamy również miejsce tragicznej śmierci prezydenta Keneddyego. W miejscu zamachu na asfalcie jest namalowany biały krzyż. Ludzie stojący tuż przy drodze na małych stolikach mają zdjęcia z tego feralnego dnia oraz różne ksera raportów. Każda z tych osób broni swojej teorii śmierci prezydenta. Wieczór kończymy na pakowaniu rzeczy, które mieliśmy okazję dobrze wyprać na dalszą część podróży. Jutro musimy oddać nasz samochód właścicielce.

Dzień 177: poniedziałek, 26 kwietnia 2004

Ruszamy bardzo wczesnym rankiem, by ominąć poranne korki. Trasa do Houston zajmuje nam kilka godzin. Trafiamy do właścicielki auta, po załatwieniu formalności i odebraniu depozytu jedziemy na dworzec autobusowy Greyhoundu. Jest to największa, a zarazem najtańsza firma autokarowa w USA. Autobus do Nuevo Loredo, granicznego miasteczka w Meksyku mamy o północy. Kilka godzin siedzimy w McDonalds czekając na nasz kurs. Czas upływa na wypisywaniu kartek, czytaniu oraz powtarzaniu podstaw języka hiszpańskiego.

Dzień 178: wtorek, 27 kwietnia 2004

Na granicy jesteśmy wczesnym rankiem. Amerykanie nie sprawdzają wyjeżdżających, a meksykanie – mimo tego, że Polacy nie potrzebują wizy – zmuszają nas do kupna tzw. "karty turystycznej" w cenie 21 dolarów. Dla nas to kompletny absurd, ale jak już czytaliśmy wcześniej, w Ameryce Środkowej trzeba być przygotowanym do tego typu wydatków. W meksykańskim miasteczku granicznym Nuevo Lorego pytamy się o dworzec kolejowy, bo do Mexico City autobus jest bardzo drogi. Chcemy więc dotrzeć tam koleją, która z reguły jest tańsza. I tu kolejne zdziwienie, dworzec jest, to znaczy był, ale pociągi pasażerskie już tu nie jeżdżą. Jesteśmy zmuszeni wrócić na stację autobusową. Po krótkich targach kupujemy bilet do Montarey, z nadzieją, że tam złapiemy jakiś pociąg do stolicy. Po kilku godzinach jazdy drogą biegnącą przez totalne pustkowia dojeżdżamy do metropolii jaką jest Montarey. I tu kolejna niespodzianka. Pytane o stację kolejową osoby potwierdzają informację, że kilka lat temu zlikwidowano w Meksyku pociągi pasażerskie, bo nie przynosiły dochodu i teraz można poruszać się po kraju tylko autobusami. Nie pozostaje nic innego jak wrócić na stację autobusów i stargować cenę biletu do Mexico City. I tak wsiadamy do kolejnego autobusu i ruszamy na spotkanie ze stolicą Meksyku.

Dzień 179: środa, 28 kwietnia 2004

Dojeżdżamy na dworzec o 4 rano. Brak przewodnika o mieście utrudnia nam dojazd do centrum. Postanawiamy czekać do świtu na dworcu, jednak po kilkunastu minutach pojawiają się trzy białe dziewczyny. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że pochodzą ze Szwecji. One również nie mają przewodnika, ale posiadają kilka kserokopii z mapami tej największej na świecie metropolii. Taksówką, której opłatę dzielimy na pięć osób, dojeżdżamy do centrum i rozpoczynamy nocny rajd po hotelach. Zmęczone dziewczyny decydują się zostać w pierwszym, który odwiedzamy. My trafiamy do znacznie tańszego, leżącego kilkanaście metrów dalej. I tu szok. W hotelu, w centrum miasta, recepcjonista nie zna ani słowa po angielsku. Jest tuż przed 5 rano więc idziemy spać. Zwiedzanie zaczynamy koło południa. Mexico City to największa metropolia świata, ma ponad 20 milionów mieszkańców. Tego dnia odwiedzamy Plac Konstytucji, na którym powiewa ogromna meksykańska flaga oraz jedziemy zobaczyć stadion Azteków, który jest jednym z większych na świecie. Od naszej przewodniczki dowiadujemy się, że mieści on ponad 100 tys. osób. Podziwiamy galerię sław, które tu gościły. Jest wśród nich i Polak – Jan Paweł II.

Dzień 180: czwartek, 29 kwietnia 2004

Dziś podziwiamy starą część miasta. Ulice wyglądem przypominają te z miast europejskich, a szczególnie hiszpańskich. Wysokie kamienice z wieloma małymi balkonikami w oknach, w których zamontowane są okiennice. Jedna z kamienic to słynny w Mexico City "Dom z kafli", którego ściany pokryte są pięknie zdobionymi, kolorowymi kaflami. Tego dnia odwiedzamy również znajdujące się w centrum kościoły, w większości zbudowane w czasach hiszpańskiej ekspansji. Meksykanie są bardzo religijni, często wchodzą do świątyń na krótką modlitwę, a przechodząc koło kościoła czynią znak krzyża. Ruch na ulicach jest ogromny, niemal na każdym skrzyżowaniu, pomimo zainstalowanej sygnalizacji świetlnej, stoi policjant kierujący ruchem. Jednym z symboli Meksyku są zielonobiałe "garbusy" służące jako taksówki, w których przednie siedzenie zostało usunięte, a drzwi zamyka kierowca ciągnąc za sznurek. Wieczór spędzamy w towarzystwie poznanych Szwedek, które właśnie kończą swą trzymiesięczną podroż po Ameryce Południowej i Środkowej.

Dzień 181: piątek, 30 kwietnia 2004

Plan na dziś to wyjechać nocnym autobusem z Mexico City do Oaxaca. Wiemy, że autobus odjeżdża o 22 wiec mamy cały dzień na zwiedzanie. Decydujemy się chodzić osobno. Paweł udaje się do muzeum antropologicznego, leżącego w południowej części miasta. Zwiedza również park leżący w jego okolicy oraz Akwedukt Azteków. Piotr odwiedza wielkie targowisko położone tuż przy katedrze metropolitarnej. Poza handlarzami i kupującymi można też spotkać szamanów ubranych w tradycyjne indiańskie stroje. Za opłatą odprawiają oni modły powiązane z rytualnym tańcem oraz wróżą z kości. Piotr również idzie zobaczyć słynny aztecki akwedukt, który... nie jest niczym szczególnym. Potwierdza to również Paweł. Stamtąd razem odwiedzamy wspomnianą katedrę metropolitarną. Jest to największy kościół w stolicy Meksyku. Poza pięknie zdobionymi ołtarzami, chlubą kościoła jest chór z ogromnymi organami. Wieczorem nasze szwedzkie koleżanki zapraszają nas do nas do świetnej knajpki z meksykańską muzyką na żywo. Atmosfer jest cudowna, ale mamy dziś autobus do Oaxaca, więc musimy wyjść wcześniej. Szybkie żegnamy się z dziewczynami, następnie zabieramy plecaki z hotelu i idziemy na dworzec. I tu wielkie zaskoczenie. Brak biletów na autobus! No nic, to już nie Azja, gdzie zawsze znajdzie się jakieś miejsce. Szybko kupujemy bilety na jutro rano i wracamy do naszego hotelu.

Dzień 182: sobota, 1 maja 2004

Wczesna pobudka i rannym autobusem jedziemy do Oaxaca. Droga znów biegnie przez pustkowia przerywane od czasu do czasu małymi miasteczkami, gdzie dworcowi handlarze oblegają przyjeżdżające autobusy i sprzedają napoje i przekąski. Do Oaxaca dojeżdżamy po południu. Miasteczko przypada nam do gustu. Kolorowe, niskie domki i spokojne, niemal senne życie mieszkańców tej niewielkiej będącej centrum administracyjnym tej części Meksyku, robi niesamowite wrażenie. Również hotel, w którym się zatrzymujemy, ma kolorowe patio z mnóstwem roślin oraz niewielki taras na dachu, z którego rozciąga się wspaniały widok na okolice. Wieczór kończymy rozmowami z innymi podróżnikami planując tym samym jutrzejszy dzień.

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień