Tydzień 22

Kuala Lumpur - Singapur

Dzień 148: niedziela, 28 marca 2004

Rano wsiadamy do łodzi. Tym razem płyniemy z prądem rzeki. Zajmuje to około 2 godzin. Całą drogę towarzyszy nam dżungla. Po zejściu z pokładu ruszamy asfaltową drogą. Bez problemu łapiemy stopa. To kolejny dowód na to, że mieszkańcy Malezji są ludźmi miłymi i uczynnymi. Nie wszyscy znają jednak ideę autostopu i najczęściej podwożą na stację autobusową myśląc, ze uciekł nam autobus lub pociąg. Ciężko im zrozumieć, że jesteśmy gotowi jechać na przyczepie, chcąc w ten sposób zaoszczędzić trochę grosza. Kolejne auto podwozi nas wprost pod wieże Petronas w centrum Kuala Lumpur. Wysiadamy ze wszystkimi bagażami i spod najwyższego budynku świata ruszamy do Chinatown. Meldujemy się po raz drugi w schronisku Kameleon i idziemy na mszę do katedry św. Jana. W nabożeństwie uczestniczy wielu ludzi z różnych krajów, dlatego msza odprawiana jest w języku angielskim. Rytm pieśni kościelnych przypomina naszą muzykę rozrywkową a w samo nabożeństwo bardzo angażują się świeccy. Nie tylko biorą udział w czytaniach, ale również składają dary, rozdają Komunię i organizują kolejność jej otrzymania. Dzień rozpoczęty na granicy najstarszego lasu tropikalnego świata kończymy niedaleko od najwyższego budynku naszego globu.

Dzień 149: poniedziałek, 29 marca 2004

Kolejny pobyt w stolicy poświęcamy na kilka spraw organizacyjnych. Ciągle czekamy na decyzję w sprawie wizy. Mamy okazję rozejrzeć się trochę po tej nowoczesnej stolicy. Jej centrum usłane jest wieżowcami, w których mieści się wiele międzynarodowych firm. To sprawia, że miasto przyciąga ludzi różnych kultur i właśnie potrzeby tych ludzi sprawiają, że natykamy się na Chinatown, Little India, liczne meczety, katedry i kościoły różnych odłamów chrześcijaństwa. Spotykamy kilku europejczyków, którzy Malezję wybrali na miejsce pracy. Angielski jest językiem, którym bez większych problemów można porozumieć się na terenie stolicy. W znajdującej się nieopodal naszej chaty niewielkiej świątyni przyglądamy się rytuałom hinduskim. Ciekawy jest obrzęd tłuczenia orzechów kokosowych w metalowej skrzyni. Czasem potrzeba kilka mocnych rzutów, aby rozbić skorupę orzecha i przez to dokonać właściwej ofiary. Po obrzędzie pozostaje kilka wielkich worków rozłupanych orzechów, które przerabiane są następnie na olej.

Dzień 150: wtorek, 30 marca 2004

Dziś ruszamy do hinduskiej dzielnicy. Znajduje się tam kilka agencji turystycznych, którymi jesteśmy zainteresowani. Szukamy wciąż dobrego połączenia do Ameryki Południowej. Pieszo dochodzimy do miejsca zwanego Little India. Zapach curry już znacznie wcześniej uświadamia nam, że jesteśmy we właściwym miejscu. W licznych knajpach serwuje się potrawy curry, oparte głównie na ryżu i kurczaku. Je się gołą prawą ręką. Koniecznie prawą. W zwyczajach tego zakątka świata jest właśnie tak, że je się prawą a lewej używa się w toalecie zamiast papieru. I jedzenie i wizyta w WC zawsze kończy się jednym - umywalką. Taki zwyczaj sprawia, że do witania się, machania sobie i pozdrawiania się służy tylko ręka prawa. Użycie lewej ręki, chociażby do zatrzymania samochodu, może ujść za obraźliwe. Musimy o tym pamiętać. Poza knajpkami w dzielnicy hinduskiej roi się też od sklepów z odzieżą. Wizyty w agencjach nie przynoszą rozwiązań a o latające dywany do Ameryki nie pytamy.

Dzień 151: środa, 31 marca 2004

Ostatni dzień niepewności. Jutro ma wyjaśnić się kwestia "tak lub nie" dla Australii. W każdym razie, bez względu na wynik, dostaniemy paszporty z powrotem i będziemy mogli opuścić Malezję. Idziemy z Mary do centrum. Przez ostatnich kilka dni zżyliśmy się nieco z miłą Brytyjką - nie tylko podczas wyprawy w dżunglę ale również i tu, w Kuala Lumpur. Zatrzymujemy się w parku w centrum. Dookoła wieżowce, biura, ambasady i ten niewielki skrawek zieleni tuż przy wieżach Petronas. Za dnia służy on całym rodzinom za miejsce wypoczynku. Dzieci chłodzą się w płytkim basenie. Po południu w parku spotkać można ludzi w każdym wieku, korzystających z tartanowej bieżni, ułożonej wzdłuż chodnika. Nieźle jak na park miejski! Żeby w Polsce był tartan chociaż na większości stadionów... Wieczorem okolice parku i centrum miasta wypełniają się muzyką dochodzącą z licznych barów i restauracji. Miasto i jego środkowa część żyją, a swoim rytmem przypominają centra miast europejskich. Wracamy spacerem do "Rockiego" (potoczna nazwa schroniska) i tam poznajemy polskiego fotografa i podróżnika Marcina, naszego rówieśnika, który jest w podróży od czterech i pół roku i zamierza "powłóczyć się" po świecie jeszcze kilka lat. Niezwykle miło porozmawiać z rodakiem. Pozdrawiamy Cię Marcin! Gdziekolwiek jesteś.

Dzień 152: czwartek, 1 kwietnia 2004

Po dwóch tygodniach znów odwiedzamy ambasadę australijską z nadzieją odebrania wizy i możliwości kontynuowania podróży na Nowy Kontynent i dalej do Ameryki. Wchodzimy po schodach, podchodzimy do okienka, odbieramy paszporty z listem w środku i czytamy... Odmowa. Nie dostajemy pozwolenia na pobyt w Australii i nie jest to żart primaaprilisowy. Od decyzji nie można się tutaj odwołać... Nie tracimy jednak zapału i wiary w okrążenie świata. Po krótkim zastanowieniu decydujemy o wyjeździe do Singapuru i rozejrzeniu się tam za możliwościami dostania się do Ameryki Południowej. Żegnamy się z Mary i Marcinem, licząc na to, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Wieczorem wyjeżdżamy pociągiem. Zasypiamy na siedzeniach wagonu najtańszej klasy, który wyposażony jest w klimatyzację.

Dzień 153: piątek, 2 kwietnia 2004

Rano docieramy na granicę, którą przekraczamy bez problemów. Przejeżdżamy pociągiem most nad cieśniną i jesteśmy już na wyspie Singapur. Mija kolejnych kilkadziesiąt minut i znajdujemy się na stacji kolejowej na jej południowo-wschodnim krańcu. Stacja ta należy do Malezji, mimo że znajduje się na terenie innego juz kraju. Zbyt mały Singapur nie ma własnych kolei a jedynymi tu dojeżdżającymi pociągami są malezyjskie. Na terenie wyspy prawie wszędzie można dojechać korzystając z komunikacji miejskiej. Wysiadamy i idziemy do centrum w poszukiwaniu taniego noclegu. Nasz pobyt w tym miejscu ma jeden cel - znaleźć połączenie do Ameryki. Mamy kilka planów. Cały dzień poszukiwań w drogim - jak na południowo-wschodnią Azję - mieście nie przynosi rozwiązania.

Dzień 154: sobota, 3 kwietnia 2004

Kolejny dzień poszukiwań skupia się na sprawdzaniu połączeń morskich, jako ze większość agencji linii lotniczych jest dziś zamknięta. Odwiedzamy kilka miejsc w obrębie jednego z największych i strategicznych portów świata. Bez rezultatu, ale za to z jednym wnioskiem: pokonanie Pacyfiku na statku za niewielkie pieniądze graniczy z cudem. Po 11 września niemalże niemożliwe jest złapanie statku towarowego, a prywatne jachty pływające na tym odcinku to niezwykła rzadkość. Jedyny w roku statek pasażerski odpłynął do Ameryki w lutym... Wracamy do schroniska. Do naszej hotelowej "czwórki" wprowadza się starszy Chińczyk i Murzynka z Zimbabwe. Wieczorem idziemy zbadać nocne życie tego kosmopolitycznego miasta. Uwagę nasza przykuwa jeden z kościołów, dookoła którego są: parking samochodowy, restauracja i dyskoteka, ściągająca młodych ludzi.

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień