Tydzień 3

Zamyn Uud - Jining - Datong - Yungang Shiku - Datong - Pekin

Dzień 15: niedziela, 16 listopada 2003

Do Zamyn Uud, przygranicznego miasteczka, docieramy wczesnym rankiem, z nadzieją szybkiego jego opuszczenia. Szybko się rozczarowujemy. Granicy nie można przekroczyć pieszo, wiec chcieliśmy przejechać taksówką. W niedziele jednak granica jest zamknięta dla samochodów i jedynym sposobem na jej przekroczenie jest przejazd pociągiem. Ten jedzie dopiero wieczorem, wiec cały dzień musimy spędzić w miasteczku. Okazja do ruszenia naszej Małej Światowej Ligi Szachowej, przerwanej już od ośmiu dni. Tak też robimy, lokując się wcześniej w pobliskiej kawiarni. Tym razem 1:1, a w ogólnej klasyfikacji wciąż prowadzi Paweł 6:2. Jemy tradycyjną huugre i idziemy poleżeć na pustyni w słońcu, schowani nieco przed wiatrem. Wieczorem na stację podjeżdża chiński pociąg, a z nim nadzieja na wjazd do kolejnego kraju. Tylko jak wsiąść do pociągu jadącego od pięciu dni z Moskwy? W Zamyn Uud nie sprzedają na niego biletów, a przewodniki podają, że wsiadanie jest niemożliwe w tej miejscowości. Zależy dla kogo. Jak tego dokonaliśmy pozostanie, póki co, naszą tajemnicą. Jednym słowem wszyscy są zadowoleni, my siedzimy w pociągu i mamy nadzieję za kilka godzin być już w Chinach. Jedziemy na spotkanie z Chinami naszym starym przyjacielem - chińskim pociągiem pędzącym z Moskwy. Tym razem w przedziale dwie kobiety, przygraniczne handlarki, u których wymieniamy mongolską walutę na chińskie jeny. Granica mongolska bez problemu, na chińskiej szczegółowa kontrola całego pociągu. Każdemu pasażerowi sprawdzają temperaturę, w obawie przed SARS. Choć gorące z nas chłopaki, temperaturę mamy w normie.

Dzień 16: poniedziałek, 17 listopada 2003

Jining, nasze pierwsze chińskie miasto. 6 rano, ciągle ciemno. Na peronie podbiega zadowolony chińczyk, bierze Pawła plecak i wychodzi z dworca jak zwycięzca. Okazuje się być taksówkarzem. Dopada nas tłum jego kolegów, podchodzą nawet inni podróżni, każdy popisuje się swoją znajomością angielskiego, która kończy się na "Hi" lub "Hello". Jeden facet mówi coś więcej, poleca hotel dla wojskowych za 25 jenów. Na ulicach mnóstwo dzieci jadących na rowerach w gęstym smogu. Polecony hotel niestety nieczynny, jednak zaradny kierowca kieruje się do jakiejś knajpki, nad którą znajdują się pokoje do wynajęcia. Padamy ze zmęczenia. Budzimy się po południu, czas zobaczyć miasto. Nieład i brud Mongolii jest niczym przy tym, z czym tu się spotykamy. Ulica jest wszystkim: drogą, sklepem, kuchnią, śmietnikiem, nawet kanalizacją. Obiad w knajpce zamawiamy najprostszym sposobem pokazując na jedzenie klienta obok. Kurczak w sosie sojowym z bambusem i ryż, herbata za darmo. Pierwsze starcie z pałeczkami kończy się niezłym rozrzutem jedzenia po stole i świetnym ubawem całej obsługi restauracji.

Dzień 17: wtorek, 18 listopada 2003

Rankiem małe starcie z właścicielem hoteliku, nie opuściliśmy pokoju do 10:00. Udajemy, ze nie rozumiemy o co chodzi. Obiad w knajpce, towarzyszy nam tłum dzieci z pobliskiej szkoły, które przyszły zobaczyć białych męczących się pałeczkami. Ruszamy w dalszą drogę, bilety mamy oczywiście na najtańszą klasę, "twarde siedzenia". Do Datong dojeżdżamy późnym wieczorem. Na dworcu łapie nas naganiaczka proponująca pokoje w hotelu, tuż przy dworcu, za 80 jenów. Po minucie jest już po 30. Pokój czteroosobowy najniższej klasy, liczymy, że nikogo nam nie dokwaterują. Wychodzimy zobaczyć miasto nocą. Wracamy, a w pokoju dwóch Chińczyków, mimo zakazu kwaterowania Chińczyka z obcokrajowcem. Przed snem jeszcze partyjka szachów dla relaksu.

Dzień 18: środa, 19 listopada 2003

Z Datong jedziemy zobaczyć Yungang Shiku. To miasteczko, gdzie znajdują się groty z wykutymi pomnikami Buddy. Znajdujemy nocleg u chińskiej rodziny, choć oficjalnie jest zabronione goszczenie obcokrajowców. Proponują nieogrzewany pokój na tyłach domu, jednak gospodarze widząc, że jest zimno, zapraszają nas do siebie. Jest to pomieszczenie zawierające w sobie przedpokój, kuchnię, salon, sypialnię i łazienkę razem z piecem do gotowania i ogrzewania pośrodku. Spędzić tu noc czy dwie to nie problem, ale zadajemy sobie pytanie, jak tu mieszkać i żyć? Odkąd poznajemy inne kultury, doceniamy mieszkanie w Europie, naprawdę doceniamy!

Dzień 19: czwartek, 20 listopada 2003

Rankiem odwiedzamy groty z pomnikami Buddy, których jest tu ponad 50 tysięcy. Są różnej wielkości, od kilkudziesięciu metrów po kilka centymetrów. To jeden z najwspanialszych zabytków w Chinach i na świecie, chroniony przez UNESCO. Wracamy do Datong. Przed podróżą do Pekinu obiad i problem z zamawianiem. Zamówiliśmy kurczaka, którego chiński znak już znamy, zamiast tego przynieśli dziesięć rodzajów sałatek. Powiedzieliśmy, ze sałatek nie jemy, bo świeże warzywa mogą zaszkodzić, na co szefowa knajpy zabiera Piotra do kuchni, by pokazać mu, że wszystko jest czyste! Sałatki zabrano, zjadamy trzy porcje świetnego pieczonego kurczka i udajemy się na dworzec. Bilet do stolicy Chin najtańszy, w wagonie duże zainteresowanie "białymi".

Dzień 20: piątek, 21 listopada 2003

Mając różne informacje co do godziny przyjazdu niefortunnie przesypiamy Pekin i budzimy się prawie na wschodnim wybrzeżu. Konduktor za darmo załatwia powrót. W Pekinie idziemy do ambasady Wietnamu. Zostawiamy paszporty, wiza ma być na wtorek, szybciej niż normalnie, bo urzędnik pracował kiedyś w Polsce. Decydujemy się szukać noclegu w akademikach tutejszych uczelni, po drodze poznajemy Michaela z USA, uczącego tu angielskiego oraz jego chińskiego przyjaciela. Proponują udział w spotkaniu zwanym "English Corner", na które przychodzą studenci i obcokrajowcy, by rozmawiać po angielsku. Spodziewamy się kilkudziesięciu osób gaworzących przy piwie. Zamiast tego plac, na nim sto czy dwieście osób, dookoła tablice z wypisanymi tematami wypowiedzi, wszystko bardzo serio, jak na wykładzie lub ćwiczeniach. Taki piątkowy relaks! Po dwóch godzinach konwersacji mówimy "Dość!" i szybko czmychamy w poszukiwaniu piwka. Chiński student podobno tylko się uczy, je i gra na komputerze. Zgadza się, spędzamy piątkową noc w akademiku i słychać tylko odgłosy komputerów.

Dzień 21: sobota, 22 listopada 2003

Po pysznym obiedzie w studenckiej stołówce, która jest znacznie lepsza niż ta, którą pamiętamy z naszego studiowania, jedziemy do jednego z pekińskich hoteli. Zostajemy zakwaterowani w pokoju z Koreańczykiem, który przyjechał tu rozejrzeć się po uczelniach. Po kilku minutach od wejścia do pokoju dzwoni telefon, Piotr podnosi słuchawkę. Po drugiej stronie kobiecy głos pyta, czy życzy sobie masaż przez duże "M". Piot z uśmiechem na ustach dziękuje. Słyszeliśmy o takich telefonach do hoteli kilkugwiazdkowych, ale żeby do schronisk młodzieżowych? No cóż widocznie rozszerzono obszar działalności.

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień