Tydzień 15

Rejs po Tonle Sap - Siem Reap - Angkor

Dzień 99: niedziela, 8 lutego 2004

Rano kapitana znów nie widać. Manager pociesza, ze powinien być o 11, ale jak mu wierzyć? No cóż, znów cierpliwie czekamy, ale jeśli dziś nie wypłyniemy, to decydujemy się jechać pociągiem. W końcu pojawia się kapitan i po ponad 24 godzinach czekania wypływamy! Po drodze mijamy osiedla zbudowane tuż przy rzece, a także pływające domy. Barka nie płynie za szybko, co pozwala dokładnie podziwiać okolicę. Po około godzinie znikają osiedla i po obu stronach rzeki widać tylko sawannę z charakterystycznymi wysokimi trawami. Przenosimy cały nasz bagaż na dach łodzi. Barka około północy cumuje przy jednym z dzikich brzegów rzeki. Manager przynosi bambusowe maty i razem z nami spędza noc na dachu pod gołym niebem.

Dzień 100: poniedziałek, 9 lutego 2004

Budzimy się przed wschodem słońca nad kambodżańską sawanną. Nad ranem troszkę chłodniej, ale z pojawieniem się pierwszych promieni słońca znacznie się ociepla. Odpływamy około 7. Co jakiś czas to na jednym, to na drugim brzegu rzeki mijamy małe domki zbudowane na kilkumetrowych palach. Ich konstrukcja ma związek z pora deszczowa kiedy to poziom wody znacznie się podnosi. Mieszkańcy, szczególnie dzieci, widząc na dachu łodzi dwóch białych patrzą z niedowierzaniem. Okolica wygląda na bardzo biedną. Ludzie żyją tu głównie z połowu ryb i tego co uda im się wyhodować na polach tuż przy rzece. Głównym środkiem transportu są małe łodzie z silnikami spalinowymi. Po południu zawijamy do miasteczka, kapitan z kilkoma załogantami zamierza kupić jakiś prowiant. Nasze zapasy jedzenia też się kończą. Po powrocie kapitana jemy obiad z resztą załogi, reszta dnia upływa na podziwianiu widoków, czytaniu i graniu w szachy. Planowaliśmy, że dziś dotrzemy do celu, dzień dobiega końca, a tu nie widać jeszcze nawet jeziora, przez które mamy przepłynąć. Nasza barka znów cumuje na noc przy brzegu. Tam część towaru, głównie sól, zostaje przeładowana na mniejsze łodzie by zmniejszyć zanurzenie barki, ponieważ woda na jeziorze jest bardzo płytka. Przeładunek trwa do późna, więc spędzamy kolejną noc na barce.

Dzień 101: wtorek, 10 lutego 2004

Ruszamy tuż przed wschodem słońca. Pierwsze pytanie do naszego kambodżańskiego kumpla, to czy dziś już dopłyniemy. Zapewnia, że tak. Nie mamy nic przeciw barce i naprawdę pięknej okolicy, ale to już trzeci dzień i zaczyna się robić nudno. Około 9 dopływamy do jeziora Tonle Sap. Nosi taka samą nazwę jak rzeka i jest największym jeziorem w południowo-wschodniej Azji. Naprawdę ogromne, nie sposób dostrzec jego końca. Jedynym problemem jest to, że w porze suchej, czyli właśnie teraz, jest bardzo płytkie. Tak płytkie, że po chwili od wypłynięcia na nie stajemy na mieliźnie. Na początku mamy świetny ubaw, ale przy piątej mieliźnie przestaje być śmiesznie. Nasze jedzenie się skończyło, na szczęście jemy posiłki z resztą załogi, ryba z ryżem na śniadanie, obiad i kolację. Wieczorem jesteśmy już pewni, że nie ma szans dziś dopłynąć do Siem Reap. Zdajemy sobie sprawę, że "today" brzmi bardzo podobnie do "two days", wiec nasz manager mógł różnie interpretować nasze poranne pytanie. Spędzamy kolejną noc pod gwiazdami licząc, że już jutro zobaczymy Siem Reap.

Dzień 102: środa, 11 lutego 2004

Zaczyna się czwarty dzień rejsu, który miał trwać dwa dni. Około 9 dopływamy do miejsca zwanego Pływającą Wioską. Domy wyglądają jak normalne, z tą różnicą, że wszystkie zbudowane są na pływających platformach. Przy każdym zacumowana jest jedna lub kilka łodzi. Na tarasach otaczających domy bawią się dzieci. Nasza barka nie może wpłynąć do wioski, poziom wody jest zbyt niski. Szef mówi, że płynie łodzią do brzegu, a stamtąd jest już mały kawałek do Siem Reap. Szybko zabieramy się z nim. Mijamy pływające domy, w jednym z nich prowizoryczna stacja paliw, w kolejnym sklep. Pół godziny później wreszcie stoimy na lądzie, na brzegu rzeki wpadającej do jeziora. Żegnamy się z załogą i kolejną małą łodzią płyniemy kilka kilometrów w górę rzeki. Wysiadamy we wsi i pytamy o transport do Siem Reap. Jeden z taksówkarzy mówi, że zawiezie nas za 6 dolarów. Nie mamy pojęcia, czemu tak drogo i ruszamy pieszo. Gdy pytamy o kierunek do Siem Reap, dziwnie na nas patrzą. Zaczynamy mieć wątpliwości, gdzie dokładnie jesteśmy. W końcu łapiemy autostop, kierowca pickupa zabiera nas, ale za dolara od osoby. Okazuje się, że opuściliśmy barkę jakieś 50 km (ok. 31 mil) od Siem Reap! Dojeżdżamy do celu, w mieście nie ma problemu z tanim noclegiem. Trafiamy do hotelu Tokyo, jest nie tylko tani, ale w dodatku jego właściciel ma w ogrodzie farmę krokodyli. Można je swobodnie obserwować z balkonu.

Dzień 103: czwartek, 12 lutego 2004

Budzimy się w Siem Reap, bazie wypadowej do antycznego miasta Angkor. Ranek i popołudnie wykorzystujemy na wycieczkę rowerową po okolicy. Mijamy niezwykle biedne osiedla, pełne prostych drewnianych chat, które ciężko nazwać domami. Docieramy nad rzekę. Pustynne wcześniej połacie pokrywa już zielony busz. Wyschniętą, ziemną ścieżką docieramy pieszo do szkoły zbudowanej na dryfujących barkach. Spotykamy się z życzliwością nauczycieli i dzieci, którym bieda nie przeszkadza wcale w uśmiechaniu się na codzień. W drodze powrotnej obserwujemy rybaków stojących po pas w wodzie, cierpliwie wypatrujących zdobyczy, by zarzucić na nią obciążoną siatkę. Miejski rynek oferuje ciekawe potrawy, z których dziś do spróbowania wybieramy smażone banany. Wieczorem docieramy do słynnej świątyni Angkor Wat. Pięć wież wyraźnie jest widocznych na horyzoncie. Wraz z innymi turystami podziwiamy antyczną budowlę zatopioną w świetle zachodzącego słońca. Do Siem Reap wracamy po zmierzchu, kupujemy przy drodze prażone owady, które przed spożyciem należy obrać ze skrzydełek, nóżek i główki. Idealne do piwa.

Dzień 104: piątek, 13 lutego 2004

Po śniadaniu znów ruszamy rowerami do Angkor. Najpierw podziwiamy tę samą, co wczoraj, Angkor Wat, uważaną za najwspanialszą z ponad 200 budowli porośniętego niegdyś dżunglą miasta. Wczesna pora umożliwia wejście do środka. Wdrapujemy się na bardzo strome schody, prowadzące do kolejnych pomieszczeń hinduistycznej świątyni. Zaskakuje nas niezwykła dbałość o szczegóły wyrzeźbionych w ścianach scen o tematyce głównie epickiej i erotycznej. Pobyt umila pokaz tradycyjnego tańca w wykonaniu dwóch młodych dziewcząt. Dalej opadają nas natarczywi sprzedawcy, głównie dzieci poobwieszane widokówkami, prymitywnymi instrumentami muzycznymi i kołatkami odstraszającymi węże. Docieramy do świątyni Bayon, ozdobionej licznymi wykutymi w kamieniu twarzami. Zatrzymujemy się na chwilę przy miejscach, w których nadal odprawiane są religijne rytuały. Ostrzyżone króciutko i ubrane na biało starsze kobiety sprawują pieczę nad ceremoniami. Zapach kadzideł będziemy długo pamiętać. Aby zobaczyć zachód słońca docieramy na niewielkie wzgórze, pieszo, rezygnując z płatnej przejażdżki na słoniu. Nie jesteśmy sami. Tłum ciekawych ogląda zalane czerwienią niesamowite budowle. Oświetlając sobie drogę latarkami wracamy na noc do Siem Reap.

Dzień 105: sobota, 14 lutego 2004

Wstajemy jeszcze przed świtem, aby do Angkor dotrzeć o wschodzie słońca i móc spojrzeć na budowle z nowej perspektywy. Poranną kawę pijemy na tarasie znanej już nam świątyni Bayon. Kamienne twarze spoglądają na nas z wysoka. Dziś planujemy pokonać ok. 20 kilometrów w obrębie zaginionego miasta, odwiedzając kolejno świątynie Preah Khan, Ta Keo i Ta Prohm. Każda ma w sobie coś ciekawego i tajemniczego, największe jednak wrażenie robi na nas ostatnia z nich. Sposób, w jaki wielkie konary drzew oplatają antyczne mury, jest niezwykły. Każda uliczka świątyni odsłania kolejne zadziwiające widoki. Robiąc zdjęcia spotykamy wycieczkę z Polski! To chyba największa przyjemność, porozmawiać z kimś po polsku. Rodacy zapraszają nas na wieczór do siebie. Mija kolejny dzień w miejscu, które przez Europejczyków zostało odkryte dopiero w 1860 roku. Wracamy do bazy, odwiedzamy nowych znajomych, delektujemy się polska mową i przekazujemy gruby plik zdjęć, robionych od początku wyprawy, prosząc o ich przekazanie do domu. Kinga! Dziękujemy!

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień